Strony

niedziela, 11 października 2015

Suszone smaczki DIY

Jakiś czas temu pisałam Wam o smakołykach brita w formie suszonych paseczków mięsa. Milo za nimi przepada, a do mnie przemawiają one dużo bardziej od barwionych ciastek/dropsów o szemranym składzie.
Jedyny problem stanowiła cena- suszki znikają w tempie ekspresowym, a za jedno opakowanie trzeba zapłacić w okolicach 11-12 zł.

Natchniona suszeniem owoców, które ostatnio uskuteczniałyśmy z moją mamą postanowiłam sprawdzić, czy udałoby mi się własnoręcznie wykonać tego typu przysmaki.

Na pierwszy ogień poszło oczywiście przekopywanie odmętów internetu w poszukiwaniu kogoś, komu się to już udało. I tak natrafiłam na wpisy u Natalii i Zosi , które podjęły się tego zadania jakiś czas temu. Natalia postawiła na suszenie mięska w piekarniku, a Zosia, tak jak ja, w suszarce do owoców i grzybów.

Jak się zabieramy do całego przedsięwzięcia?

Potrzebujemy chudego mięska - ja na pierwszy ogień wybrałam pierś z kurczaka. Myślę, że indyk, chude kawałki wieprzowiny lub wołowiny też dobrze by się sprawdziły (nie omieszkam wypróbować i tych rodzajów mięs). Mięso płuczemy, osuszamy, a wszelkie zbłąkane kawałeczki tłuszczu usuwamy. Następnie kroimy wedle uznania - ja postanowiłam pokroić kurczaka na fragmenty o średnicy minimum 2,5 cm - po odparowaniu wody dość znacznie się skurczą, więc będą w sam raz na raz, jako nagroda;). Dłuższe i grubsze paski z kolei dobrze sprawdzą się jako przekąska-żujka.

Część mięska, już pociachana
Następnie pokrojone fragmenty umieszczamy na sitku suszarki do owoców i grzybów - należy rozłożyć je równomiernie na całej powierzchni. Następnie włączamy najmocniejszy program suszenia - po godzinie będziemy mogli przewrócić mięso na druga stronę. Całe suszenie zajęło mi jakieś 4 godziny, ale myślę, że z powodzeniem przy najmocniejszym ustawieniu mogłam skończyć po 3-3,5. Moje smaczki niestety zupełnie się wysuszyły, przez co nie były specjalnie sprężyste i dobre do żucia. Jako smakołyki treningowe sprawdzają się za to wybornie :)

Tak prezentują się w docelowym słoiczku.



Lubicie przygotowywać smakołyki dla swoich psów samodzielnie? A jeśli tak to jakie najczęściej przyrządzacie swoim zwierzakom?

czwartek, 8 października 2015

Gotowe posiłki Storge - co to takiego?

Jak pewnie zauważyliście, na blogu od jakiegoś czasu panuje spory zastój- jest to wynik mojego powrotu na studia i spraw, które musiałam w związku z tym załatwić. Szczęśliwie ten semestr zapowiada się dosyć luźno - a to znaczy, że nie powinnam mieć problemu z regularnym pisaniem :).

Dzisiejszy post będzie poświęcony ciekawemu produktowi, jaki mieliśmy razem z Milo okazję przetestować. Pod koniec września skontaktowała się z nami wrocławska firma Storge zajmująca się przygotowywaniem gotowanych posiłków dla psów z pytaniem, czy nie mielibyśmy ochoty przetestować ich produktów. Oczywiście się zgodziłam - Milo od kiedy się u nas pojawił był żywiony głównie suchą karmą, więc byłam bardzo ciekawa, jaka byłaby jego reakcja na zupełnie inny rodzaj pokarmu. Dodatkową zachętą były naprawdę świetne składy proponowanych posiłków i fakt, że zostały one zrobione ze składników wysokiej jakości. Producent wręcz zaznacza, że produkty użyte w ich daniach bez przeszkód nadawałyby się do spożycia przez ludzi. To miła odmiana od obecnych w wielu komercyjnych karmach odpadów produkcyjnych, jak więc mogłam nie skorzystać z takiej propozycji :).

Do przetestowania przesłano nam 5 dniowy zapas posiłków w wariancie smakowym Kanapowy Łasuch. W skład naszych porcji wchodził kurczak (żołądki, wątróbka i udko) ryż, marchewka, pietruszka, brukselka oraz seler. Jest to jedna z trzech dostępnych opcji - do wyboru mamy też Odkrywcę Smaku (kurczak, indyk, makaron, szpinak, marchewka, cukinia, jabłko, olej kokosowy) i Wybrednego Krytyka (wołowina, kurczak, płatki owsiane, pietruszka, marchewka, banan, żółtko i olej kokosowy). Jak widać warianty smakowe są dość zróżnicowane, więc z łatwością możemy dobrać odpowiedni dla gustów naszego psa. Przed wysyłka zostałam również dopytana o poziom aktywności Milo i jego wagę - dzięki temu ilość karmy jaką otrzymaliśmy została odpowiednio dobrana do potrzeb Rudego.

Karma Storge jest pakowana w próżniowe woreczki zawierające dzienna porcję jedzenia.
Porcja na każdy dzień jest pakowana próżniowo w mocny plastikowy woreczek, który jest u góry opatrzony ulotką zawierającą wszystkie informacje dotyczące wielkości porcji i wariantu smakowego. Paczki są dodatkowo opatrzone imieniem psa, dla którego zostały przygotowane. To z pewnością gratka dla psiarzy z większa ilością futer - z łatwością można szybko zerknąć, czy sięgnęło się do lodówki po odpowiednią paczkę. Na odwrocie ulotki znajdziemy skład i jego analizę. Zgodnie z zaleceniami producenta jedzenie powinno się przechowywać w lodówce maksymalnie tydzień. Jeśli je zamrozimy, czas ten wydłuża się do dwóch tygodni.


 
Skład karmy jest bardzo porosty i przyjazny
 Jaka jest nasza opinia na temat karmy Storge?

Cieszę się, że zaproponowano nam testy tych posiłków - to naprawdę fajna alternatywa dla żywienia zwierząt i zdaje się, że wręcz unikatowa w skali kraju- katering Storge jest w tej chwili chyba jedyną firmą oferującą takie rozwiązanie. Jak już wcześniej wspomniałam, skład jest wyjątkowo zachęcający- w 100 g karmy znajdziemy 65 g mięsa, 10g ryżu i 25 g warzyw. Nie ma w niej też barwników, konserwantów i substancji poprawiających smak. Forma porcji jest miła dla oka: woreczki łatwo przechowywać w lodówce i otworzyć, a ich zawartość daleka jest od bezpłciowej brei z która wielu kojarzy gotowane jedzenie dla psa. Karma jest sypka, apetyczna i zupełnie nie jest wodnista, czego się trochę obwiałam. Bez przeszkód można dostrzec w niej duże kawałki mięsa - ich wielkość z łatwością pozwala na zweryfikowanie, na jaką z wymienionych w składzie części kuraka patrzymy. Ryż i warzywa również trzymają fason i są widoczne w misce. Zapach produktu jest typowy dla gotowanego jedzenia - przyjemnie zupno-rosołowy. 






Jak widać, mięska nie brakuje ;)

Milo bez żadnego problemu zaakceptował zmianę chrupek na gotowane jedzenie i bardzo chętnie opróżniał miskę - śmiem więc twierdzić, że taki posiłek mu bardzo zasmakował. Dodatkowym atutem jest fakt, że najadał się znacznie szybciej, niż w przypadku suchej karmy. Niemal natychmiast po zjedzeniu swojej porcji był syty - nie żebrał ani nie węszył w poszukiwaniu czegoś do schrupania. Zwykle sytość po suchej karmie przychodzi dużo później, gdy chrupki odrobinę spęcznieją w żołądku. Kaloryczność posiłku zdecydowanie była odpowiednia - Rudy ani na chwilę nie zwolnił tempa i szalał jak zwykle, wysiłek fizyczny był mu nie straszny :).
Nie zanotowaliśmy też żadnych żołądkowych rewolucji, mimo, że bez wątpienia była to zmiana żywienia o 180 stopni. Kupy przez cały czas podawania karmy Storge były zwarte i prawidłowe. O dziwo - zniknął problem gazów, które były dość uciążliwą kwestią podczas podawania Brita Premium Junior.


Podsumowując:
mogę z czystym sumieniem polecić takie rozwiązanie w żywieniu psów. Jest ono ciekawą alternatywą - zwłaszcza dla osób, które tak jak ja nie są do końca zadowolone z suchych karm komercyjnych, ale też nie mają czasu na codzienne gotowanie dodatkowego posiłku dla psa. Wydaje mi się też, że Storge może być wygodnym wyjściem na kilkudniowe wyjazdy- pod warunkiem, że będziemy mieli dostęp do lodówki (wypady pod namiot niestety odpadają ;) ). Warto też wspomnieć o bardzo dobrym i profesjonalnym kontakcie z firmą - wymiana maili była błyskawiczna, a przesyłka przyszła na drugi dzień od nadania. Z pewnością spróbujemy jeszcze dań z oferty tej wrocławskiej firmy, jestem ciekawa jak spiszą się inne warianty smakowe :).

Jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej na temat posiłków Storge zapraszam TUTAJ lub TUTAJ.

sobota, 26 września 2015

Recenzja smakołyków Brit Let's Bite!

Milo uwielbia wszelkie mięsne przysmaki - za to różnego rodzaju mączne ciastka zupełnie go nie interesują. Z tego względu musiałam przetestować przysmaki Brita z suszonego mięsa. Do tej pory Milo jadł britową suszoną pierś kurczaka, jednak w końcu zdecydowałam się na lekka zmianę i kupiłam paseczki z mięsa kaczki.

Przysmaki pakowane są w wygodne torebki ze strunowym zamknięciem- dzięki temu za każdym razem możemy wygodnie zamknąć opakowanie.Musimy  też pamiętać, że po otwarciu smakołyki powinny być przechowywane w lodówce. W środku poza przysmakami znajduje się mała saszetka z pochłaniaczem wilgoci(tego elementu oczywiście broń boże nie podajemy zwierzakowi!).



Same smaczki, w przypadku wersji z kaczką, są w formie cienkich paseczków zwartego, sprężystego mięsa o delikatnym przyjemnym zapachu.  Filety z piersi miały większych, okrągławych kęsów i były delikatniejszego, lekko różowawego koloru- mięso kaczki jest znacznie ciemniejsze, wręcz czerwonawe.

Skład, jak można się domyślić ekstremalnie krótki- 100% mięsa:).




Opakowania zawierają niestety bardzo niewiele przysmaków, bo jedynie 80g. Cena również nie należy do najniższych - za jedno opakowanie w sklepach stacjonarnych zapłacimy w granicach 11-12 zł.
W kwestii smakowitości muszę zaufać mojemu rudemu testerowi- tempo znikania paseczków sugeruje, że Milo bardzo posmakowały:).
Jako, że Brita stosujemy głównie w treningu kroję go na mniejsze kęsy, które nie zajmą Milo na długo. Mimo, że mięso jest podsuszone to jest na tyle sprężyste, że z łatwością można je podzielić przy pomocy noża lub nożyczek.
 


Brit Let's Bite! Fine Natural Snack


Plusy:

-w składzie znajduje się jedynie mięso
-łatwo dzielić je na mniejsze kęsy
-nie brudzą rąk
-przyjemny, zachęcający do konsumpcji zapach i smak
-łatwo dostępne


Minusy:

-wysoka cena
-niewielka ilość smakołyków w opakowaniu

środa, 23 września 2015

Spacerowy niezbędnik - co zabieramy ze sobą?

Długie popołudniowe lub wieczorne spacery to świetna okazja do treningu w zupełnie innych okolicznościach niż zwykle- więcej rozpraszających elementów i tyle zapachów w około!

Każdy taki spacer staram się wykorzystać do treningu Milo, ponieważ w dalszym ciągu mam spory problem ze skłonieniem go do pełnego skupienia na mnie i poleceniach, które wydaje, gdy jesteśmy poza domem. O ile odwołanie mamy w zasadzie perfekcyjnie opanowane, to wykonywanie innych komend w otoczeniu zapachów, innych ludzi i psów idzie mu dość opornie.

Na tę okazję zaopatruję się w kilka rzeczy, które ułatwiają mi skłonienie Rudego do współpracy:)



1.Kliker
Nieodzowny przy treningu nowych sztuczek, ale też bardzo przydatny w egzekwowaniu poleceń na dworze. Jego dźwięk sprawia, że Milo dużo lepiej się skupia, przestawia się wtedy na tryb "pracy".

2.Smakołyki
Dodatkowa pomoc w skupieniu uwagi na pracy. Na Milo najlepiej działają wszelkiego rodzaju suszone kawałki mięs lub wyjątkowo smakowita sucha karma- typowe ciasteczka nie mają raczej szans na jego zainteresowanie :).

3.Zabawka
Najczęściej w tym celu zabieram ze sobą Comfy Mint Stick lub którąś z piłek. Aportowanie zabawek to całkiem dobry przerywnik w treningach, a kijkiem od Comfy można się od biedy spróbować poszarpać w ramach niesmakołykowej nagrody. 

4. Nerka
Absolutnie nie wyobrażam sobie już spacerów bez niej. Noszenie psiego żarcia po kieszeniach było nieznośne, strasznie niewygodne i jak pewnie się domyślacie potwornie brudzące :P. W nerce spokojnie znajdzie się miejsce na nie, zabawkę, klucze i parę innych drobiazgów. Moja nerka ma dodatkowo wszytą w środku smycz z karabińczykiem- pierwotnie miała służyć do przypinania kluczy. Ja jednak podpięłam do niej kliker:).

5.Smycz i obroża
Obowiązkowo, pies musi być przecież pod kontrolą, chociażby w drodze na miejsce, w którym mogę go bezpiecznie spuścić:). Od jakiegoś czasu zdecydowanie częściej sięgam po zwykłe, parciane smycze, Flexi leży odłogiem.Na zdjęciu poniżej, nowy zestaw, który uszyłam Rudemu:).



A co Wy zabieracie ze sobą na dłuższe treningowe spacery?

niedziela, 20 września 2015

Recenzja trymera JK Animals

Milo, mimo że jest psem krótkowłosym gubi olbrzymią ilość sierści. Biało-rudej sierści, która "fantastycznie" komponuje się z moimi głównie ciemnymi ubraniami, ciemną pościelą i takimiż kocami. A te białe koty pod meblami i w kątach mieszkania? Poezja!

Pierwszy wysyp całych stogów sierści spotkał się z moim zdecydowanym oporem pod postacią inwestycji w trymer. W sklepie zoologicznym nie było specjalnego wyboru, więc zdecydowałam się na ten od JK Animals. Przed zakupem prawdziwego Furminatora planowałam przetestować, czy tego typu czesadło w ogóle się u nas sprawdzi - postawienie na tańszy odpowiednik było w tej sytuacji dość rozsądnym wyborem. Jaki werdykt?


Może najpierw przyjrzyjmy się samemu narzędziu. Czarna, ogumowana rączka, która całkiem dobrze leży w dłoni, z otworem do powieszenia na końcu. W przedniej części trymera osadzona jest wymienna końcówka- w przypadku wersji S, którą mamy, powierzchnia czesząca ;) ma długość około 5,5 cm. Usunięcie nasadki jest bardzo proste - wystarczy wcisnąć oba znajdujące się po bokach przyciski i pociągnąć ostrze.





Mówiąc o ostrzu - składa się z rzędu cieniutkich, ale mocnych ząbków, które nie wyginają się pod naciskiem. Ząbki bardzo dobrze spełniają swoją rolę- z łatwością wyczesują całe kępy martwego włosa i podszerstka nie szarpiąc sierści. Jedyny mankament jest taki, że przy zbyt mocnym dociśnięciu trymera możemy podrapać psią skórę - musimy o tym pamiętać przy przeczesywaniu. Wytrzymałość nasadki też jest całkiem przyzwoita- korzystam z jednej już od dobrych 4 miesięcy i w dalszym ciągu wyczesują sierść tak samo dobrze, jak na początku. Nie zauważyłam, żeby wyczesywanie tym trymerem uszkadzało włosy Milo -  sierść nie straciła na połysku podczas użytkowania. Jedyna moja obawa dotyczy psów z dłuższą sierścią - nie jestem pewna, czy ząbki nie byłyby by zbyt "płytkie" przy przebić się przez gęstszą okrywę. Dodatkowo obawiam się, że trymer za szybko zapychałby się sierścią i korzystanie z niego nie byłoby tak wygodne jak w przypadku gładkowłosych zwierząt.




Cena trymera nie jest zabójcza - jeśli dobrze pamiętam kupiłam go za około 35-40 zł. Wymienna końcówka do mojego modelu kosztuje w granicach 20-22 zł. Oczywiście większe modele są odrobinę droższe.


Trymer JK Animals:


Plusy:
-dokładne wyczesywanie martwych włosów i podszerstka
-nie uszkadza sierści
-niska cena



Minusy:
-przy zbyt mocnym dociśnięciu można zadrapać skórę pupila
-nie jestem przekonana czy sprawdziłby się u psów z dłuższą sierścią


Krótko podsumowując moje powyższe wywody- uważam, że jest to gadżet godny polecenia właścicielom zwierząt, które przechodzą fazę mocnego linienia. Po jednorazowej "sesji" z trymerem problem jest dużo mniej uciążliwy :).

Stosujecie trymery? Jeśli tak, jakie firmy mieliście okazje do tej pory przetestować?

czwartek, 17 września 2015

Czym bawi się Milo?

Wracamy po prawie miesięcznej przerwie od bloga, która wynikała z kampanii wrześniowej - szczęśliwie wszystkie poprawki już za mną i mogę ponadrabiać blogowe zaległości :).

Dziś postanowiłam pokazać Wam nasza małą kolekcję zabawek. Niestety nie wszystkie udało mi się umieścić na zdjęciu, ponieważ ze względu na to, że kursujemy często pomiędzy moim domem rodzinnym a mieszkaniem które wynajmuje część zabawek jest wywieziona na stałe. Tak więc na zdjęciach brakuje piłeczki Trixie Denta Fun i mocno już zjedzonego pluszowego kotka od Fat Cat.



1)Truskawka Comfy- świetnie sprawdza się w charakterze konga jak i samodzielnego gryzaka. Mimo, że guma nie jest tak twarda jak w oryginalnym Kongu dzielnie wytrzymuje memłanie i jeszcze nie jest dziurawa. Truskawę można dorwać w internecie za mniej niż 10 zł - to fajna alternatywa dla konga, który kosztuje dwa razy tyle.

2) Piłka spiralna Sumplast- mój absolutny must have, ostatnio dokupiłam drugą na zapas. Guma jest na tyle twarda, że nie zostają na niej ślady po zębach, a do tego przepięknie pachnie wanilią:). Świetnie się odbija, można z łatwością przerobić ją na szarpak przewlekając sznurek przez środek. Cena jak w przypadku truskawki wręcz śmieszna - 8 zł.

3) Mopowy szarpak z rączką - samodzielnie wykonany szarpak, który Milo wprost uwielbia :). Trzyma się całkiem nieźle, jak na częstotliwość i intensywność szarpania.

4) Bałwanek Sumplast - posiadamy dwa, ponieważ Milo już raz jeden zakamuflował pod meblami tak skutecznie, że byłam pewna, że wyrzucił go przez balkon i kupiłam następny. Zabawka, jak większość szybko uległa psim kłom, więc racze już do niej nie wrócimy.

5) Piłka Crackle Ball z zooplusa- jedna z pierwszych piłek jaką kupiłam Milo, jednak zaczął się nią bawić dopiero niedawno, wcześniej była dla niego zbyt duża. Trzaskający wkład PCV został juz kompletnie zmiażdżony i nie do końca spełnia swoją funkcję, za to gumowa "obudowa" jako jedna z niewielu skutecznie opiera się zębom Rudego ).

6) Gumowy hantel Sumplast - zabawka, którą kupiłam z myślą o nauce komendy "trzymaj" i w zasadzie jedynie do treningu jej obecnie używamy, sporadycznie traktuje ją jako awaryjny aport.

7) Comfy Dental Stick - zabawka, która w naszym przypadku nadaje się wyłącznie do aportowania, jako gryzak nie sprawdziła się ani trochę ze względu na bardzo miękką gumę. Więcej o niej możecie przeczytać tutaj.









8) Sznurek - obowiązkowy element naszego kosza z zabawkami :). Milo ze sznurkami dostosowanymi do swojej wielkości radzi sobie w 5 minut, więc kupuje mu większe rozmiary- dzięki temu mają szanse przetrwać chociaż tydzień. Rotacja tego typu zabawek jest u nas olbrzymia, więc zwykle zamawiam kilka na zapas przy okazji zamawiania karmy z zooplusa.

9)Kong Classic S - tę zabawkę wszyscy na jakimś tam etapie życia z psem na pewno przerobili. Do niedawna ulubiona zabawka Milo, jedna z pierwszych, które czekały na niego w domu po odebraniu od poprzednich właścicieli. Świetnie się wypełnia, pies może godzinami wyskubywać z niej jedzenie, samodzielnie też stanowi dla Rudego atrakcyjną zabawkę. Problem w tym, że... Milo udało się go przegyźć. Oto dowód:
Kong zniszczony :(
W związku z powyższym przymierzam się do zakupu Konga Xtreme- może ten przeżyje troszkę dłużej. Macie jakieś doświadczenia z tą wzmocnioną wersją? Faktycznie jest wytrzymalsza?





środa, 19 sierpnia 2015

Mokre karmy Naturea i Lukullus

W poście dotyczącym lipcowej Psiej Paki zapowiedziałam, że w najbliższym czasie postaram się napisać co nieco na temat dwóch mokrych karm, które wchodziły w jej skład. Oba opakowania zostały już opędzlowane przez Milo, więc mogę troszeczkę przybliżyć wam oba produkty.


NATUREA CHICKEN WITH TURKEY:




Na stronie producenta możemy przeczytać :

Bezzbożowa mokra karma Naturea to formuła posiadająca co najmniej 88% świeżego mięsa i świeżej ryby (poza wersją drobiową jest jeszcze drobiowo rybna- dop. Hann), zawierając białka takie jak te znalezione w naturze. Ten smaczny posiłek naszej receptury zawiera łatwo przyswajalne składniki, wszystkie niezbędne aminokwasy, wysokiej jakości tłuszcze i oleje oraz zrównoważone kwasy tłuszczowe Omega 3 i Omega 6, których Twój pies codziennie potrzebuje. Tak dobrze zbilansowana i kompletna dieta Naturea przyczyni się do zdrowszego życia Twojego pupila.Ten produkt nie zawiera żadnych konserwantów, sztucznych barwników, sztucznych aromatów i GMO (genetycznie modyfikowanych organizmów).Pierwsze wrażenie po otwarciu kartonika było baardzo pozytywne: zawartość miała niewiele wspólnego z popularnym wyobrażeniem mokrej karmy dla psów- przypominała bardziej ludzką konserwę turystyczną. Zapach zresztą też przywodził na myśl raczej ludzkie jedzenie, nie psią puchę :). Poza gęsta mięsną  zawartością (w której można było dostrzec dość duże kawałki warzyw-najbardziej w oczy rzucała się marchew i (chyba) ziemniak) była tez odrobina galaretki. Zatem proporcje nie zachwiane i bardzo na plus - pasjami nie znoszę karm-oszustów, w których połowę opakowania stanowi bezpostaciowa breja.


Karma zmieszana z nasza podstawową Brit Premium dla szczeniąt małych ras

Jeśli zaś chodzi o skład i obietnice producenta: wywiązuje się z nich w stu procentach. Karma nie ma w sobie zbóż, a jej skład ogranicza się do kurczaka (47,7%), świeżego indyka(4%), świeżej marchwi (4%) i suszonych warzyw (1%).

Milo chyba podzielał mój zachwyt dla tej "puszki" - mimo niechęci dla jedzenia powodowanej upałami, dodatek tej karmy do jego standardowych suchych chrupek powodował, że miska była opróżniana do ostatniego kęsa:). Dodatkowo, ze względu na zbitą strukturę ta karma świetnie nadaje się do wypełniania kongów- uzupełniona dodatkowo o ciastka/suchą karmę dobrze upycha się w bałwankach i zajmuje psa na stosunkowo długo.

Czy wrócimy do tego produktu? Na pewno, kiedy Milo przejdzie na karmę dla dorosłych psów z chęcią wrócę do tych kartoników- z przyjemnością sprawdzę też rybną wersję.

LUKULLUS -Królik i dziczyzna z ryżem naturalnym, jabłkiem i olejem lnianym:



Opis zaczerpnięty ze strony zooplus.pl:

Lukullus to karma pełnowartościowa, opierająca się na szczególnie bogatej recepturze. Zestawienie białek zwierzęcych, składników roślinnych i wartościowych olejów zapewnia psu wszystkie składniki pokarmowe – produkt wolny jest od dodatków chemicznych. Natura dostarcza psu wszystko, czego potrzebuje jego organizm.
Wszystkie składniki są świeże i poddawane troskliwemu procesowi przetwarzania, dzięki któremu mięso i warzywa zachowują swój pierwotny smak i wartość odżywczą.
Pełnowartościowa i zdrowa karma Lukullus w pełni ufa sile natury.
Lukullus naturalna karma jest inna poprzez swoją unikalną kompozycję składników:
  • Ponad 65 % zawartości mięsa podstawą zdrowej diety psa. Wykorzystane mięso i podroby podlegają surowym kontrolom jakości oraz odznaczają się wysokim stopniem akceptacji.
  • Cenne węglowodany oraz błonnik wpierają metabolizm.
  • Warzywa i owoce zapewniają wyjątkowo świeży smak oraz dostarczają mnóstwo naturalnych witamin.
  • Dodatek różnych olejów udoskonala recepturę naturalnie bogate w Omega 3 - i 6 kwasy tłuszczowe wspomagając zdrową kondycję skóry i dodając sierści blasku.
  • Oczywiście przygotowana bez dodatków chemicznych i konserwantów
Pucha, która otrzymaliśmy, miała wagę 800g - to duży plus, przy wadze Milo takie opakowanie wystarcza nam na 2 dni. Jej zawartość okazała się być mocno zmielona, dość zbitą konserwą, w której dało się zauważyć dodatek (najprawdopodobniej) ryżu. Zapach był zdecydowanie mniej przyjemny dla ludzkiego nosa od tego który towarzyszył Naturei- mocno przywodził na myśl aromat wątróbki, lecz w dalszym ciągu był zdecydowanie milszy od tego, który możemy znać z karm kiepskiej jakości. W tej nie było dodatku galaretki- cała puszka była szczelnie wypełniona pasztetową masą.


W kwestii smakowistości ta karma według Milo zdecydowanie wygrywa: pochłaniał ją nawet szybciej niż Natureę, a za konga nią wypełnionego mógłby chyba zabić:D.

Skład puszki prezentuje się przyzwoicie, zwłaszcza na plus przemawia dodatek oleju lnianego, który bardzo dobrze wpływa na sierść.

Królik i dziczyzna z ryżem naturalnym, jabłkiem i olejem lnianym:
66% mięsa i wnętrzności (serca, wątróbki, mięso, żołądki, żwacze) wyłącznie z królika i dziczyzny, bulion mięsny, jabłka, ryż, składniki mineralne, olej lniany

To sympatyczna karma, dobrze nadaje się do podawania solo lub jako dodatek do posiłku, który niekoniecznie trafia w gusta naszego pupila- wątróbkowy aromat na pewno zachęci go do opróżnienia miski :). Psu smakuje, jednak w moim odczuciu jest zbyt zmielona - lubię widzieć co nakładam do michy, a tu jedynym rozpoznawalnym elementem jest tak na prawdę ryż. Chętnie wrócę do niej od czasu do czasu, ale jeśli miałabym wybierać jakąś morką karmę "na stałe", to z dwóch dziś opisanych karm jednak padłoby na Natureę.

Celowo nie wypowiadałam się na temat kup Milo po podawaniu tych karm.
A to dlatego, że taka ilość opakowań pozwalała mi jedynie na ocenienie walorów smakowych i wyglądu tych produktów- żeby sprawdzić jak działałby przewód pokarmowy Rudego musiałabym go podkarmić tymi puszkami znacznie dłużej. w innym wypadku moja ocena tego aspektu nie byłaby pełna ani rzetelna.


Drobna żywieniowa dygresja:

Na koniec chciałam się jeszcze odnieść do dawek każdej z tych karm jaka powinniśmy dziennie zapewnić psu. Specjalnie poruszam ten temat na koniec, bo recenzja tych dwóch produktów spowodowała, że postanowiłam porównać ten ich parametr z popularnymi karmami dostępnymi w każdym sklepie, nie tylko zoologicznym. Uważam, że takie zestawienie najmocniej pokazuje nam , jak różnią się karmy "marketowe" od tych z "wyższej półki", bardziej treściwych i wolnych od zapychaczy.


Dawka dzienna Naturei dla niedużego psa (do 10 kg) wynosi 30g/kg masy ciała. Dla piesków 11-25 kg wynosi ona 25 g/kg m.c. , a dla tych o wadze powyżej 25kg - 20g/kg m.c.
Jeśli chodzi o Lukullus te proporcje wyglądają trochę gorzej - dziennie powinnam podawać 10 kilogramowemu Milo 400g tej mokrej karmy. W dalszym ciągu wydaje mi się to być jednak do przyjęcia.

A teraz spójrzmy, jaką ilość łatwo dostępnej i pewnie wszystkim nam znanej karmy Pedigree powinnam zapewnić. Według informacji na puszcze dla dorosłych psów psiak o wadze rudego powinien otrzymać.... 1 i 3/4  400 g puszki. Czyli 700g mokrej karmy.

Jak dla mnie, różnica kolosalna i wiele mówiąca o jakości wszystkich wymienionych wyżej produktów ;).

niedziela, 16 sierpnia 2015

Zmiana szablonu i... tytułu ;)

Jak widzicie, wreszcie dorobiłam się wystroju bardziej dopasowanego do tematyki bloga :). Nie będe ukrywać: nie jestem mistrzem fotoszopa, więc grafika pozostawia wiele do życzenia, ale wydaje mi się, że jak na pierwszą próbę wykonania własnego szablonu poszło mi nie tak źle.

Co bardziej spostrzegawczy z Was zauważą, że zmieniłam również tytuł strony. Uznałam, że skoro ostatecznie i tak więcej piszę o Milo i sprawach z nim związanych niż o rzeczach, które w wolnej chwili dla niego "dziergam" nazwa nawiązująca bezpośrednio do Rudego Niszczyciela będzie lepszym pomysłem.

No a nie da się zaprzeczyć: jest rudy jak nieszczęście ;).

Jak podoba wam się nowa kolorystyka? Macie jakieś sugestie? Piszcie w komentarzach :))

sobota, 15 sierpnia 2015

Komenda "Trzymaj!" - po co i jak?

 Jak już pewnie wiecie, poza nauką samokontroli nie działaliśmy w wakacje zbyt prężnie i jedyną nową komendą, którą wprowadzałam było właśnie "Trzymaj!".
To jedna z tych sztuczek, której uczę Milo raczej dla zabawy i odrobinę na potrzebę zdjęć i własnej frajdy - zawsze strasznie podobały mi się spotykane na blogach fotki psów z przeróżnymi przedmiotami w mordkach. Szczypta samolubnego podejścia w treningach nie powinna zaszkodzić ;)).

Jak zabraliśmy się do treningu?

Milo nie należy do psów o "delikatnym" pysku, więc postanowiłam pominąć etap filcowego/materiałowego koziołka do ćwiczeń i zacząć od razu od cięższej gumowej zabawki. W tym celu kupiłam gumowy hantelek od Sum Plastu.


Nie chciałam trenować na zabawkach, którymi Rudy już się dotychczas bawił w obawie, że wtedy trudniej będzie mu zrozumieć, że teraz pracujemy, a czas na zabawę będzie później.  Teraz, kiedy komenda jest już dobrze wypracowana, Milo wie, że zabawką nie będziemy się teraz szarpać, nawet jeśli podaję mu ulubioną piłkę:)

W pierwszym etapie, po wydaniu komendy siad, pokazywałam szczeniorowi zabawkę i trzymałam ją na wysokości jego nosa. Nagradzałam Milo za każdy przejaw zainteresowania zabawką : szturchnięcie, polizanie czy szybkie skubnięcie siekaczami. Tę sztuczkę wyjątkowo wprowadzałam bez klikera, ale myślę, że gdybyśmy z niego nie zrezygnowali Milo szybciej załapałby o co chodzi.
Po kilku takich próbach zainteresowanie wzrosło w Rudym na tyle, że chwytał zabawkę z jednego końca i zaczynał ja memłać. Za to zachowanie też dostawał nagrodę.

W następnym etapie (w przypadku kiedy udawało mu się chwytać zabawkę w pyszczek bez memłania) dalej trzymając zabawkę z drugiego końca, wypowiadałam komendę słowną i nagradzałam go za dobrze wykonane zadanie. Na tym etapie przestałam chwalić Milo za chwile w których memłał zabawkę lub tylko trącał ją nosem - to bardzo szybko pokazało mu, jaki rodzaj zachowania chcę osiągnąć.


Po kilku dniach i seriach treningów Milo był już w stanie samodzielnie trzymać zabawkę w zębach, bez mojego podtrzymywania, choć wyglądało to mniej więcej tak:
"O to chodziło, tak?"

W dalszym etapie "szlifowania" triku starałam się podawać mu hantelek tak, by nie był w stanie chwycić za jego końce i nagradzałam go tylko wtedy gdy poprawnie chwycił zabawkę na środku.

Efekt końcowy prezentuje się w ten sposób:)




"Teraz lepiej? Daj mi ciastków!"

Efekt końcowy prezentuje się w ten sposób:)


Jak Wy wypracowaliście trzymanie u swoich psiaków? Szybko załapały, o co chodzi :)?

piątek, 14 sierpnia 2015

W Borach z psem!

Jak już w poprzedniej notce wspomniałam, wróciliśmy w niedzielę z urlopu. Od lat spędzam trochę ponad tydzień w niewielkiej wiosce na pomorzu, w Borach Tucholskich i w tym roku udało mi się zabrać tam moje własne Cztery Łapy ;). Miejsce w którym tam mieszkam jest wyjątkowo malownicze i spokojne. Za domem cichy las, nieopodal jezioro i rzeka, a sąsiadów, poza nielicznymi letnikami wpadającymi na weekend w zasadzie nie ma... Całkiem nieźle, prawda ;)? Milo zdecydowanie był zadowolony z takiej formy wypoczynku i obudził się w nim typowy podwórkowy kundel  - nie sposób było go zagonić do domu, choćby na jedzenie. Po części obwiniam za to owczarka niemieckiego - starutkiego psa rezydenta, który pod wpływem zaczepek Rudego odmłodniał o jakieś dobre 10 lat i ganiał, nie odstępując kroku szczeniakowi.

Milo zakosztował też serii dłuugich spacerów bez smyczy, na których zachowywał się wzorowo. Odwoływanie go nie sprawiało mi najmniejszego problemu, nawet kiedy na swojej drodze spotkaliśmy sarny. Jedna komenda wystarczyła, żeby stracił zainteresowanie i wrócił do nogi, co bardzo miło mnie zaskoczyło. Dalej mam w pamięci dzikie pogonie za zwierzyną łowna naszego jamnika szorstkowłosego- w kwestii przywołania był absolutnie tragiczny, a sytuacja odrobinkę ustabilizowała się dopiero gdy skończył 2 lata ;P. Instynkt myśliwego najwyraźniej był w nim baardzo silny.

Jedynym problemem jaki napotkałam podczas tego wyjazdu było przekonanie Rudego do wody - po wielu próbach szczytem jego możliwości było zanurzenie łapek poniżej łokci. O pływaniu absolutnie nie ma na tym etapie mowy ;). Być może spacer z psem bardziej pozytywnie nastawionym do brodzenia zachęciłaby go do pływania? Będziemy musieli to przetestować, póki jeszcze pogoda sprzyja wodnym igraszkom.

Tymczasem, zostawiam was z kilkoma fotkami z naszych spacerów ;)


Daleko jeszcze?





Pyszna szyszka, nie czepiaj się!

Bierę ten kij. W ramach pamiątki.

Padalec. Widocznie też wyszedł na spacer :)



wtorek, 11 sierpnia 2015

Lipcowa Psia Paka Delux

Wracamy po krótkiej przerwie spowodowanej wyjazdem na urlop. Taak, dobrze myślicie, w następnym poście będzie duużo zdjęć!:)

Dziś natomiast szybki przegląd naszej pierwszej Psiej Paki . Oczywiście zgodnie z moimi przewidywaniami, przesyłka przyszła gdy już byłam na wyjeździe - złośliwość rzeczy martwych :P. Tak więc z rozbebeszeniem jej musiałam zaczekać do wczoraj, choć strasznie zżerała mnie ciekawość.

Oto co znaleźliśmy w pudełku :



 Pierwszym produktem który rzucił mi się w oczy była oczywiście zabawka. W tym miesiącu Psia Paka postawiła na pluszaki od Bowl & Bone - my dostaliśmy kotka. Futrzak jest naprawdę miły dla oka i ma zupełnie nieupierdliwą piszczałkę wmontowaną w główkę - Milo zupełnie oszalał na jej punkcie. Nie ukrywam, że kiedy zobaczyłam ten element paki trochę się zawiodłam - miałam nadzieję na jakąś kauczukową/gumową zabawkę. Jak już wspominałam, Rudy roznosi pluszaki w oka mgnieniu, więc nie wróżę kotkowi zbyt długiego żywota pod naszym dachem:P. Nie mniej jednak pies jest nim zachwycony- i o to chodziło!


Na szczęście to był jedyny, maluteńki zgrzyt w całym zestawie, reszta przedmiotów baardzo przypadła mi do gustu.

W paczce znaleźliśmy dwie karmy mokre -  Lukullus z królikiem, sarniną, brązowym ryżem, jabłkiem i olejem lnianym oraz Natureę z kurczakiem i indykiem.


Pucha Lukullusa jest wielka, bo ma aż 800g, z kolei Naturea jest skromniejsza- zawartość kartonika wazy 375g. Żadnej z tych karm jeszcze nie otwierałam, więc poświęcę im osobnego posta, kiedy wyzerujemy oba opakowania ;).

Kolejne jedzeniowe produkty (te z kolei już przez nas przetestowane) to sucha karma Naturea z kurczakiem dla psów dorosłych wszystkich ras i smaczki Bosch Goodies Grain Free.

Na pierwszy ogień niech pójdzie 100g próbka Naturei. Poza mięskiem i jajami (59%!) w chrupkach znajdują się jabłko, marchewka, szpinak, jagoda, żurawina zioła i wodorosty. Producent chwali się, że karma nie zawiera soi, pszenicy i kukurydzy, jest niskowęglowodanowa, pozbawiona konserwantów i sztucznych substancji poprawiających smak. To tyle, jeśli chodzi o informacje z pudełka.  Ze względu na gramaturę opakowania postanowiłam potraktować te chrupki w kategorii smaczków do treningu. Granulki są wielkości odpowiadającej dwugroszówce, więc Milo nie łyka ich w całości, jak to bywa z mniejszymi kęsami. Smakowo też mu odpowiadają, nie mamy problemu z motywacja przy pracy:).

 Bosch Goodies Grain Free (opakowanie, które dostaliśmy zwiera 30 g przysmaków) stosujemy, ze względu na poręczne nieduże opakowanie, głównie na spacerach. Granulki, tak jak Naturea, są wielkości dwugroszówki, a więc podobnie jak wyżej problem pospiesznego połykania nie występuje i pies musi je spokojnie pogryźć. Są lekko tłuste (to kolejne podobieństwo do chrupek Naturei) o charakterystycznym, ale niezbyt mocnym zapachu suchej karmy. Smaczki są chętnie pochłaniane, a więc zakładam, że smakują całkiem dobrze:P.



Dwa ostatnie dodatki są niejedzeniowe i stanowią raczej gratkę dla właścicieli niż samych psiaków :) Są to podkładka pod miski i magnes-otwieracz do butelek. Podkładka jest cudownie minimalistyczna, łatwo ją wyczyścić dzięki gładkiej powierzchni. Jest duża, więc spokojnie zmieszczą się na niej miski dla znacznie większych piesków niż Milo.


Magnesik jaki dostaliśmy doskonale wpisał się w moje gusta- trafił nam się jamniczek:). To druga po JRT moja ulubiona rasa. Uroczy i przydatny gadżet który już zawisł na mojej lodówce i czeka na okazję do wypróbowania części przeznaczonej do otwierania ;).




Podsumowując : Psia Paka to zestaw ciekawych, fajnie dobranych produktów i okazja do sprawienia sobie i naszym psom miłej niespodzianki - warto rozważyć jej zakup. Ciesze się, że w końcu zdecydowałam się na zamówienie jej i z pewnością skuszę się na nią jeszcze raz, być może właśnie przy okazji urodzin Rudzielca:P.

Subskrypcję na Psią Pakę możecie zamówić TU.

czwartek, 30 lipca 2015

Rudy niszczyciel i zabawki które zawiodły nas najbardziej.

 Milo nie należy do psów, które są wybredne w kwestii akcesoriów do zabawy. Pluszowe, gumowe, plastikowe, drewniane - wszystkie są interesujące i godne uwagi. Problem z nim jest innej natury - jest w stanie roznieść praktycznie każdy gryzak w ciągu kilku minut. Rozszarpywanie pluszowych zabawek w zasadzie kompletnie mnie nie dziwi i liczę się z tym, że każda z tego rodzaju zginie u nas śmiercią tragiczną w ciągu maksymalnie godziny. Stąd też nie próbuję już nawet inwestować w tego typu atrakcję- zwłaszcza po dekapitacji pluszowego kota od Fat Cat, to trochę za droga inwestycja na 20 minut zabawy:P. 
Po gumowych kościach, patykach i bałwankach wszelkiej maści spodziewam się większej wytrzymałości, dlatego straaasznie zawiodły mnie dwa ostatnie zakupy jakich dokonałam, czyli Comfy Mint Stick i a'la kong od Sum Plastu.



Jeśli chodzi o pierwszą zabawkę, to już po wyjęciu jej z paczki, czułam, że zrobiłam duży błąd, decydując się na nią. Guma, z której jest wykonana jest bardzo miękka i z łatwością ugina się pod palcami (nawet w porównaniu z truskawą od Comfy - patyczek jest jeszcze bardziej miękki.). Trzeba jednak przyznać, że jest dość sprężysta, więc postanowiłam dać jej szansę- w końcu jest to zabawka do pielęgnacji dziąseł, a więc przeznaczona do memłania przez zwierzę. Niestety oba końce patyczka szybko zostały poobgryzane przez moje rude tornado i zabawka została psu odebrana tak szybko jak się pojawiła - Milo ma brzydki zwyczaj zjadania oderwanych kawałków, więc nie mogę mu pozwolić na swobodną zabawę rozpadającym się gryzakiem.

Patyczek obecnie wygląda tak:



Zalety:
-przyjemny miętowy zapach, który dodatkowo pobudzi psy lubiące zapachowe zabawki
-wypustki masujące rozmieszczone po całej powierzchni kijka masujące dziąsła podczas gryzienia
-dobrze wypośrodkowana długość- patyk nie jest zbyt masywny dla psów małych ras ale jednocześnie nie zniknie w całości w paszczy większych czworonogów :)
-ładny wygląd i dwa kolory do wyboru : fiolet i zieleń
-unosi się na wodzie,nie tonie

Wady:
-bardzo miękka guma- nadaje się tylko dla nieniszczących zwierzaków, lub jako przedmiot do treningu komendy "trzymaj"lub aport.


Drugim kompletnym niewypałem jest bałwanek od Sum-Plastu. Mam dość mieszane uczucia do zabawek tego producenta, bo z jednej strony uwielbiam ich niezniszczalne spiralne piłki, a ich "kong" służył Milo całkiem dobrze, gdy był zupełnie małym szczeniakiem (zanim się nie zgubił- bałwanek, nie Milo ;)). Drugie podejście do tej zabawki nie wyszło nam jednak najlepiej: rudemu udało się ją mocno nadszarpnąć już w dwa dni od zakupu. Oryginalnego Konga czy truskawkę Comfy mogę bez trudu podsunąć Milo bez wypełnienia, jako gryzak na "odczep się, przyjacielu drogi". Ten gumowy "korek" się do tego zupełnie nie nadaje, mimo, że guma  z której jest wykonany jest twardsza od wyżej wspomnianej truskawki. Obecnie zabawka prezentuje się tak:




A tak powinna wyglądać:






Zalety:
-bałwanki są w różnych rozmiarach, bez trudu można dopasować odpowiedni dla swojego psa
-wolne od charakterystycznego nieprzyjemnego zapachu klasycznych Kongów
-spora gama kolorów do wyboru
-nie toną
-jak większość zabawek tego typu- dobrze załadowane jedzeniem zajmują psa na dość długi czas

Wady:
-nietrwała, nie nadaje się dla niszczących psów
-trochę łatwiejsza do opróżnienia od klasycznego Konga, ponieważ środek jest w kształcie tuby, która tylko nieznacznie zwęża się na końcu.


Macie doświadczenia z niszczycielskimi psami? Jakie trwałe zabawki polecacie?