Strony

czwartek, 14 kwietnia 2016

To już rok!

Post spóźniony o prawie dwa miesiące - za to będzie całkiem długi.

24 lutego ubiegłego roku pojechaliśmy z A. po Milo. Od prawie miesiąca szukaliśmy psa do przygarnięcia, a niemal od pół roku dyskutowaliśmy nad  kwestią pojawienia się sierściucha w domu. Czy sprostamy czasowo - bo przecież są zajęcia i opieka nad pozostałymi zwierzętami? Czy poradzimy sobie finansowo, jeśli wszystkie pięć szczurów i pies postanowią się grupowo pochorować? Czy się pomieścimy? (olbrzymia klatka ze szczurami dominowała - i w sumie dalej dominuje- nasze małe mieszkanie). Czy pies nie postanowi zapolować na ogoniastych rezydentów?

Przez myśl przeszło nam skontaktowanie się z polecana przez "psią znajomą" hodowlą JRT - to rasa, o której nieśmiało marzyliśmy, a pies i tak nie miał być spontaniczną zachcianką na już, nigdzie nam się nie spieszyło. Po czasie uznaliśmy jednak, że pierwszym wspólnym psem powinna być kundelkowa bida - na rasowca przyjdzie pora.

Pierwsze kroki skierowaliśmy do schroniska - i choć z racji studiowania weterynarii wiele przykrych i zdawałoby się, bardziej drastycznych widoków już doświadczyłam - na taki ogrom psiego smutku nie byłam przygotowana. W pierwszym odruchu chciałam zabrać wszystkie, z seniorami na czele - co jednak z racji posiadania gryzoni nam odradzono. Zaordynowano poszukanie szczeniaka w potrzebie - a w schronisku żadnych młodych psów wtedy nie było. Teraz to rozumiem - wtedy nie mogłam tego przeboleć. Po wyjściu za bramę płakałam, po powrocie do domu zresztą też.

Starałam się szukać zwierząt przez fundacje, domy tymczasowe, znajomych wolontariuszy i ogłoszenia prywatnych osób. Wbrew pozorom było trudno - ogłoszenia szybko stawały się nieaktualne lub odzewu w ogóle nie otrzymywałam. Dni mijały, a ja po wysmarowaniu setki maili i przejrzeniu setek ogłoszeń prawie straciłam nadzieję, że uda nam się z kimkolwiek skontaktować. 

Zupełnie zrezygnowana odświeżałam stronę wyszukiwania, kolejny dzień z rzędu. Nowe ogłoszenie, dodane minutę temu. Na zdjęciu śmieszny, rudo biały szczeniak z klapniętymi do połowy uszami. Okolice Wrocławia - niecałe 20 minut drogi pociągiem. Wahałam się, ale mimo, że było już grubo po 20 postanowiłam zadzwonić podany numer. "Tak, aktualne, dzwoni pani jako pierwsza. Jeśli pani chce, można przyjechać obejrzeć pieska nawet jutro". No to pojechaliśmy - byliśmy zdecydowani, że choćby nie wiem co wrócimy z nim do domu. Młoda para, z  którą się spotkaliśmy opowiedziała nam historię, jakich wiele pośród psich istnień. Wsiowa suczka znajomych się oszczeniła - przygarnęli jednego pieska, ale okazało się, że ktoś w domu ma alergię. Czy faktycznie tak było, czy może energiczny maluch nie był do końca tym, czego się spodziewali i nie podołali w kwestii opieki - nie mnie oceniać. Mimo wszystko postąpili bardziej odpowiedzialnie i rozsądniej niż wielu - i Milo oddali. Maluch zupełnie nie wiedział o co chodzi w obroży i smyczy, więc wzięty na wszelki wypadek transporter bardzo się przydał.

Nie odmówiliśmy sobie przyjemności uwiecznienia pierwszych wspólnych chwil, jeszcze czekając na pociąg powrotny.
Dalej nie mogę uwierzyć, że ten przerażony szczeniak to ten sam zwierzak, który teraz nie boi się nawet wtedy, gdy powinien ;)




A. nie mógł przejść obojętnie wobec tej poważnej miny i jakoś jej nie podpisać.


Po powrocie do domu przez ponad godzinę nie mogliśmy wywołać go z "pudełka". Żadne pyszności nie mogły skłonić Milo do opuszczenia bezpiecznego schronienia. Dopiero gdy położyliśmy się zupełnie płasko na podłodze uznał, że nie stanowimy zagrożenia i postanowił się przywitać. Imię wybrało praktycznie się samo - zgodnie uznaliśmy z A. , że podobieństwo do cwanego pieska z "Maski" było zbyt duże, żeby pozwolić nam na jakąkolwiek kreatywność w tej kwestii ;).

I tak - koniec końców - wylądowaliśmy z prawie JRT!


Jak znalazł się u Was wasz pies - to była wasza świadoma decyzja czy może pies wybrał za Was ;)?


5 komentarzy:

  1. U mnie była to świadoma decyzja. Szukałam jakiegoś szczeniaka który wyrośnie na dużego psiaka :) I tak znalazłam Sare której matke ktoś wyrzucił jak była w ciąży i urodziła na podwórku u pani która właśnie dawała mi Sare. Kiedy tylko zobaczyłam ją na zdjęciu od razu się w niej zakochałam :) Takie wspomnienia są super, czas strasznie szybko płynie.

    -----------------------
    swiatsary.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Ogłoszenie z gazety, wieczór, ostatni szczenior, czyli w skrócie jak trafił do mojego domku :).

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajnie, że adoptowaliście psiaka ze schroniska:). Ja moją Nele mam akurat od wujka - jego suka YST poprzez niedopilnowanie (była wypuszczona na podwórko, przyszedł jakiś pies, ona dostała cieczkę no i..) miała miot no i dzięki temu mam ją u siebie w domu :)
    http://cztery-lapy-jeden-nos.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Każdy pies jest otoczony jakąś historią, która to sprawiła, że właśnie tu i teraz jest ze swoimi ludźmi. W czerwcu Saba też będzie u mnie rok (już lub dopiero). Ze znalezieniem psa miałam podobnie. W domu były już inne zwierzęta, więc dylematy były niemal te same. Każde schronisko na Śląsku sprawdzałam w internecie regularnie, ogłoszenia, fundacje. Raz, gdy jechałam na rowerze kręciło mi się w głowie Owczarkami Niemieckimi :P Dzwoniliśmy z tatą do różnych ogłoszeń, ale wszystkie były już nieaktualne. Kiedyś przeglądając olx natrafiłam na ciekawe ogłoszenie, dzisiejsze, nie byliśmy pierwsi ale osoba dzwoniąca przed nami była z Niemiec, a właścicielka nie chciała wydawać psiaka za granicę. No - jak wspomniałam każdy pies ma swoją historię ;)
    Milo wygląda uroczo ^^

    OdpowiedzUsuń
  5. Milo miał bardzo dużo szczęścia, że trafił do Was! Nasza decyzja o wzięciu pieska była przemyślana, ja też szukałam różnych ogłoszeń o porzuconych szczeniakach przez dobre kilka tygodni. Aż w końcu trafiliśmy do dziewczyny, która znalazła w parku porzuconą w pudełku dwumiesięczną Nalę wraz z jej siostrą i tak to Nala trafiła do nas ;) Pozdrawiamy!

    http://nalamojpiesek.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń